2015/06/30

Damon cd. Luna


-Chodź, wracajmy do twojego mieszkania.-powiedziałem patrząc jak kamień wielkości piłki tenisowej rozbija szybę.
Luna krzyknęła.
-Jak chcesz się stąd wydostać?-krzyk tłumu narastał
-Tylnym wyjściem.Chodźmy zanim stracę nad sobą panowanie.
Jakiś facet zaczął się wspinać po ścianie.Podszedłem do okna ,uprzednio wyciągając sztylet zza marynarki.Gdy był już dwadzieścia metrów nad ziemią ,rzuciłem sztylet. Trafił w szyję.Uśmiechałem się patrząc jak bezwładne ciało spada zostawiając na ścianie plamy krwi.Po trzech sekundach dotknęło ziemi z głośnym plasknięciem rozbryzgując dookoła krwawy deszcz.Luna patrzyła na mnie z przerażeniem.Tłum zawył dziko.
-Chodź.-złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę schodów na dach.
Gdy dotarliśmy na dach słońce było w zenicie.Zmrużyłem oczy.Nie lubiłem słońca.
-I co teraz?-spytała przerażona Luna
Wziąłem ją na ręce i rozwinąłem skrzydła.
***
-Nikt cię już nie skrzywdzi.-powiedziałem z mocą
Nie odpowiedziała.Skrywała twarz w dłoniach.
-Tyy go zabiłeś...-powiedziała szlochając
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
-A miałem inne wyjście?Miałem pozwolić aby cię skrzywdził?
Spojrzała na mnie.Rozmazany tusz utworzył pod jej oczami czarne ślady..
-Nie musiałeś go zabijać.
-Co cię obchodzi życie jednego nędznego śmiertelnika?-spytałem znudzony
Objąłem ją, ale mnie odepchnęła.
-Mam odejść?-spytałem
Dziewczyna wskazała mi drzwi palcem.
Westchnąłem głośno.
-Jeśli będziesz chciała mnie zobaczyć , tylko szepnij słowo ,a przybędę .
Odchodząc rzuciłem jej spojrzenie pełne czułości .
<?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz