Błąkałem się po mieszkaniu ,nie mogąc znaleźć sobie miejsca.Poszedłem do
barku i wyciągnąłem karafkę ,ze złością odkryłem ,że jest pusta.Szkoło
rozsypało się na tysiąc kawałków ,po zderzeniu ze ścianą.Ruszyłem w
kierunku pracowni.Otworzyłem drzwi z impetem , rozłamując trochę zawiasy
. Mrucząc pod nosem przekleństwa ,zacząłem przeszukiwać szafki.
***
-To ty skurw*** .- zakląłem pod nosem odnajdując go w moich aktach.-Gorzej być nie mogło.
Desmont Seravlli .Karany za pobicie,napaść z bronią w ręku ,zastraszanie,znęcanie się.
Zeznawał jako świadek koronny.Po 3 latach w więzieniu wypuszczony na
warunkowym.-Wybiórczo studiowałem tekst.-Luna ,do jasnej chol*** w coś
ty się wplątała?
Podszedłem do posągu Aresa i otworzyłem przejście.W podłodze pojawiły
się się schody w dół.Obejrzałem się za siebie i zbiegłem po schodach.Po
drodze zabrałem jeszcze kilka sztyletów , szpadę i pelerynę.Włożyłem też
maskę , nie mogłem wyjść bez niej w tą pogodę.
***
Wyjście tunelu znajdowało się w lesie, niedaleko domu Luny.
Usłyszałem krzyki.Drzwi były zamknięte. Wywarzyłem je.
Luna leżała bezwładnie na ziemi.Z ust ciekła jej krew.Nad nią stał Desmont.
-Witaj sukinsynie.
-Siema lalusiu.Ty jesteś ten pieprznięty Damon?Co ona w tobie widzi?-powiedział szyderczo
-Ja ,we własnej osobie.We mnie?To.-powiedziałem rzucając pierwszy sztylet
Trafił go w ramię.Po jego koszuli spłynęła czerwona strużka krwi.
Prostak zawył wściekle.Wyszarpnął sztylet ,a desz krwi zrosił wszysko w promieniu dwóch metrów.
Ruszył w moim kierunku .Wykonałem obrót i zmyślne cięcie na twarzy.
Cienkie V zalśniło szkarłatem ,oblewając twarz mojego przeciwnika
strumieniem czerwonej cieczy. Nie powiem ,ale usatysfakcjonował mnie ten
widok.
Facet odsunął się jak najdalej było to możliwe.Uśmiechął się i wyciągnął
z kieszeni pistolet.Odbezpieczył go z uśmiechem na ustach.Spojrzałem na
niego pogardliwie.
-Nie powiem gdzie sobie możesz wsadzić tą zabaweczkę.
Wycelował w moim kierunku i pociągnął za spust.Przedziurawił mi
pelerynę.Ruszyłem w jego kierunku powolnym krokiem , padał stzrał za
strzałem.Był coraz bardziej przerażony.Odrzucił na bok bezużyteczną broń
rzucił we mnie moim włanym sztyletem.
Chybił.Byłem już coraz bliżej.
-Czym ty jesteś?-spytał przerażony
Nie zaszcyciłem go odpowiedzią.
-Vivere militare est.Życie to walka.-powiedziałem w końcu.
Podszedłem i uderzyłem .Zatoczył sie i upadł.
Spojrzałemw w kierunku leżącej na podłodze Luny.Podnosiła się powoli.
-Kim jesteś?-spytała
Podałem jej naszyjnik ,który niedawno mi oddała.
-Damon?-spytała nie wierząc w to co widzi.
Pokiwałem głową.
Pomogłem jej się podnieść.
-To twój oprawca.Możesz go zabić.-powiedziałem podając jej sztylet
Spojrzała na mnie przerazonym wzrokiem.
<Luna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz