Siedziałam w swoim pokoju. Było wczesne popołudnie, więc pomyślałam że
pójdę się przejsć. Zarzuciłam na siebie czasną bluzę z kapturem i
wyszłam z pokoju.
-Wychodzę!- krzyknęłam do Peruny.
-Mhm.- Odparła. - Tylko uważaj... Mogą się zdziwić, że chodzisz w bluzie, w taki upał...
-Spokojna głowa. - Puściłam oko do niej i wyszłam z domu.
Poszłam do parku. Usiadłam na ławce. Po chwili dosiadł się do mnie jakiś mężczyzna.
-Witam miłą panienkę... - Powiedział do mnie.
-Ym... Znamy się? -Zapytałam.
-Nie, ale z chęcią cię poznam. - Uśmiechnął się.
-Ale ja nie. -Wstałam i odeszłam
Po chwili poczułam uścisk na swojej ręce.
- Nie odchodź... -Odparł.
-Proszę mnie puścić.-Powiedziałam z poważną miną.
-Dlaczego chodzisz w bluzie z kapturem? -Próbował mi go zdjąć.
-Zostaw mnie! -Krzyknęłam i poszłam.
Serce mi waliło jak młot. Słyszałam jego kroki za sobą.
Pobiegłam w jakiś zaułek i zmieniłam się kota. Schowałam się z koszem
na śmieci. Po chwili zobaczyłam mężczyznę. Rozejrzał się dookoła.
-Gdzie cię wcięło? Nie ukrywaj się! -Wykrzyknął.
Siedziałam cicho w ukryciu. Po chwili dziwny nie znajomy poszedł sobie. Znów przybrała ludzką postać.
-Uhh... Unikać ludzi... -Mruknęłam.
Poszłam w drogę powrotną do domu gdzie miałam pokój.
Idąc samotnie zaczęłam wymyślać wierszyk:
Urodziliśmy się inni,
To nie nasza jest wina,
Dlaczego mamy być winni,
Przecież tak w życiu bywa. ..
Żyjemy zdala od ludzi,
Zdala od rzeczywistości,
Aby kiedyś powrócić,
I lecieć ku wolności...
Ludzie strzeżcie źe strzeżcie,
Bo oto my powracamy,
Odmieni nasz los się wreszcie,
I zakończy się ten wierszyk moralny...
Wyjdziemy wreszcie z odchłani,
Będziemy znów żyć normalnie,
Nasz świat pokryje się kolorami,
Bez strachu będą noce przespane...
Weszłam do domu.
-Już jesteś? -Zapytała zdziwiona.
-Tak. Nie pytaj. -Poszłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam cichutko płakać.
THE END.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz